Szkoła. Obowiązek edukacyjny w trakcie emigracji do Australii.
Co daje wiza 500? Przede wszystkim możliwość legalnego pobytu, studiowania i pracowania. Na tej wizie możemy pracować oboje 4h dziennie. Mało? No mało, ale na czas studiowania ma Ci starczyć na przeżycie, a nie na zgromadzenie majątku. Ale są, że tak powiem, pewne sposoby, żeby to hmm…trochę dopasować do warunków, więc da się przetrwać. Bo to, za co będziesz tu żyć, to w sumie Twoja sprawa – dopóki się rozliczasz, zarabiasz legalnie i płacisz podatki. Twoim nadrzędnym obowiązkiem na tej wizie jest jednak studiowanie. Po to tu oficjalnie jesteś. Ale dużo też zależy od szkół. Są takie, że po trzech nieobecnościach albo ostrzeżeniach od dyrektora, zgłaszają Cię po prostu do urzędu imigracyjnego i się tłumacz albo pakuj manatki. Ale są też takie szkoły, że pojawiasz się raz, a potem robisz tzw. assesmenty, czyli prace domowe online. Wszystko zależy od tego, ile to kosztuje i jak wszystko sobie zorganizujesz.
Ja wybrałam na pierwszy rzut pilnującą szkołę – Scots English Collage, intensywny kurs angielskiego, żeby wpaść w rytm. Do wyboru są zajęcia dziennie lub wieczorne i zazwyczaj trwają około 5h, codziennie, bez weekendów. I póki co uważam to za dobry wybór. Moja nauczycielka – Feriba – była bardzo wymagająca i szczerze, dużo się nauczyłam. Co zaskakujące kursy tutaj nastawione są raczej na zdawalność egzaminu, więc przeżyłam na początku szok, że mam w grupie ludzi, którzy angielskiego uczą się dopiero 10 miesięcy i już są w grupie advanced. Ale skoro świetnie idzie im rozwiązywanie testów według klucza – to czemu nie ?! A właśnie – miałam szalonych ludzi w klasie :)! Głównie Brazylia, Kolumbia, Meksyk, Chile! Ale wszyscy byli tak cudownie mili i kochani, że ja już się zakochałam w Ameryce Południowej. I na bank tam pojadę! Bo tak serdecznych, roześmianych, ciepłych i po prostu dobrych ludzi, jak południowcy to nigdzie nie spotkasz!
Po ukończeniu tego trzymiesięcznego kursu, miałam chwilę wakacji, po których zaczęłam kolejną szkołę, a mianowicie Laneway International Collage na Diploma of Marketing and Communication. Szkoła trwa dwa semestry, czyli 10 miesięcy i zajęcia są wieczorami w poniedziałki i wtorki. Szkoła różni się od wykładów i ćwiczeń, z jakimi możesz się spotkać na polskich studiach. Tutaj pracujemy na żywym organizmie, czyli mamy prawdziwego klienta, prawdziwe pieniądze i prawdziwy projekt. Ciekawe wyzwanie i forma nauki. Ludzi też mam z całego świata, więc zajęcia są świetną sprawą na ćwiczenia kreatywności, umiejętności komunikacyjnych i nie ograniczają się tylko do pisania assesmentów. Póki co, oczywiście.
Zakwaterowanie. Jest ciepło, a Harbour Bridge jest naprawdę duży.
Oczywiście przed wyjazdem przeszukiwaliśmy wszelkie Gumtree, Flatmatesy czy inne Realestaty, ale w ciemno załatwianie mieszkania nie dy rydy. No przecież nie wyślesz komuś pieniędzy na drugi koniec świata, bez zobaczenia stanu tego mieszkania itp.
Mieszkanie w Sydney jest najdroższym i najbardziej kłopotliwym aspektem mieszkania tutaj. W tym mieście mieszka ponad 5 mln ludzi, z czego 65% to imigranci! Głównie z Chin, UK, Indii i Nowej Zelandii. Znalezienie mieszkania graniczy tu z cudem. Tzn. są mieszkania, pokoje, granny flat’y (rodzaj przybudówki do głównego domu, taki domek letniskowy albo babciny domek), ale ceny są z kosmosu, jakość tych mieszkań jest słaba, większość raczej do wynajęcia tylko przez agencję lub na zasadzie przejęcia kontraktu od agencji po poprzednim najemcy. O co chodzi dokładnie?
Najprościej wynająć jest pokój z kimś i mnóstwo studentów tak robi. Z czym to się wiąże wie każdy, kto opuścił dom rodzinny i zdecydował się na wynajem z kimś na spółkę. Ceny zaczynają się od 180$ – uwaga – za tydzień za łóżko w pokoju. Następnie możesz wynająć pokój w mieszkaniu, (zrobiliśmy tak na początku) za 330$/tydzień. I to jest tanio. Jeśli natomiast finansowo powodzi Ci się całkiem nieźle to od około 450$/tyg w górę możesz już wynająć samodzielne mieszkanie, a jak trafisz ofertę to i dom z basenem. Oczywiście im bliżej centrum, stacji kolejowej, sklepów i przede wszystkim plaży, ceny szybują w górę jak szalone. Do tego musisz doliczyć bond, czyli kaucję – najczęściej dwutygodniową lub miesięczną. Umowę podpisujesz zazwyczaj z góry na rok. Czasem dłużej, rzadko kogoś interesuje też wynajem krótkoterminowy. Więc, jeśli coś Ci nie odpowiada, znalazłeś pracę na drugim końcu miasta, albo co gorsza w drugim mieście – to masz kłopot. Nie możesz rozwiązać umowy, bo pożegnasz się z bondem, dlatego musisz szukać chętnego na Twoje miejsce - osoby, która przejmie Twój kontrakt.
Sposoby na wynajem są różne: ogłoszenia prywatne, twarzoksiążka, Gumtree, flatmates.com, znajomi no i oczywiście agencje. Z tymi, jak i w Polsce – najgorzej. Raz, że zanim się zarejestrujesz na ich stronie mija co najmniej noc, bo chcą od Ciebie wszelkie dane, dwa - musisz złapać agenta i umówić się z nim na inspekcję, jeśli już Cię łaskawie dopuszczą do tego etapu (czytaj: masz hajs, super referencje od papieża i najlepiej bogatych rodziców), trzy - wraz z setką innych ludzi oglądasz pokój/mieszkanie/dom w standardzie mocno studenckim, zazwyczaj nieumeblowane, w dziwnej dzielnicy. I cztery – przechodzisz casting. Czyli kto da więcej, lepiej wygląda, ma lepsze warunki zatrudnienia - ten podpisuje umowę itp.
Jeśli już się da Ci znaleźć odpowiednie lokum dla siebie, pamiętaj, pierwsze co zrób to obfotografuj wszystko. Wszystko! Każda ryskę, zniszczenie, plamę na dywanie (oni tu kochają wykładziny), połamaną płytkę, dziurkę i każdy niedziałający sprzęt. Spisz tzw. incoming inspection report. Ponieważ popyt na mieszkania znacząco przewyższa tu podaż, wynajmujący i agencje są górą i chętnie z tego korzystają, niestety zazwyczaj w nieuczciwy sposób. Brak zwrotu bondu zdarza się często, a niektórzy na koniec życzą sobie profesjonalnej firmy sprzątającej, której usługi mogą kosztować nawet 2500$…
Na szczęście istnieją takie instytucje jak NCAT (NSW Civil and Administrative Tribunal) oraz Tenants Tribunal, do której uczciwy wynajmujący wpłaca właśnie Twój bond, jako oficjalne zabezpieczenie na wypadek zniszczeń. I to te instytucje rozstrzygają takie spory. Zazwyczaj na korzyść biednego najemcy, jeśli….jeśli właściciel/agent ten bond tam wpłacił i zarejestrował. W ostateczności zostaje NSW Fair Traiding. Oczywiście nie wszystkie agencje czy wynajmujący oszukują, ale warto być świadomym takich informacji, tak jak my nie byliśmy przylatując do Sydney.
Teraz trochę matematyki. Najniższa krajowa, którą oficjalnie powinno się tu legalnie zarabiać to 20$/h brutto. Możesz pracować maksymalnie 20h w tygodniu (będąc na wizie studenckiej). Ale z czasem przecież możesz awansować, dostać podwyżkę, zmienić pracę na lepiej płatną, pokombinować z godzinami ;)… No, to już wiesz na jakie lokum Cię stać. Początki są trudne.
Nam mieszkanie poleciła agencja imigracyjna, po znajomości.
Wynajęliśmy w ciemno.
Comments