top of page
Zdjęcie autoraDzikim Okiem

Jak wyjechać do Australii? Cz. 3

Praca w Australii. Bo nie samą pracą człowiek żyje.


Yhhhh….nie wiem co napisać. Rynek pracy w Australii jest bardzo trudny. Mimo, iż stopa bezrobocia w całym kraju wynosi 5%. Oficjalnie.

I ten rynek jest bardzo zamknięty na przyjezdnych. Szczerze, niestety również i Australijczycy są delikatnie mówiąc „zmęczeni” imigrantami. Dlatego też znalezienie pracy na stanowisku średniego szczebla graniczy tutaj z cudem, jeśli nie jesteś obywatelem tego kraju lub jednostką tak wybitną w swojej dziedzinie, że wszystkie największe firmy świata zabijają się o Ciebie. Zresztą Australia słynie z tzw. "brain drainge-u" (drenażu mózgów) – biorą tylko najlepszych.


Z drugiej jednak strony, ktoś musi wykonać brudną robotę. I tak spotkałam już managerów międzynarodowych firm w roli managerów restauracji hotelowej, doświadczonych architektów w roli traffic kontrolerów (całymi dniami stoisz przy budowie i pilnujesz, żeby nikt nie powołany nie wjechał albo nie wlazł), prawników montujących klimatyzatory czy biologów pracujących na kuchni itp. Jest to bardzo smutne, przytłaczające i niesamowicie upokarzające. Mało tego – żeby nawet dostać się na takie stanowisko jak kucharz, barman, kelner musisz zapłacić za odpowiednie uprawnienia i pokończyć kursy zanim zaczniesz pracować (np. RSA – uprawnienie do pracy z alkoholem albo kurs parzenia kawy/barista). Tak, mam wrażenie, że właśnie na tym zarabia Australia. Na imigrantach, którzy najpierw muszą bardzo dużo włożyć, żeby móc coś wyjąć. Dla pocieszenia za to, informatycy radzą sobie tutaj bardzo dobrze. Podobno :)

Póki co, mam bardzo mieszane uczucia w tym temacie.

I zdecydowanie rynkiem pracy rządzą tutaj mężczyźni i to oni mają większe szanse na znalezienie zajęcia. Jeśli masz doświadczenie w budowlance trochę większe niż noszenie wiader i układanie cegieł (mówię tu o wykończeniach wnętrz, hydraulice, malowaniu, tynkowaniu, pracach typu złota rączka) i trafisz na pracodawcę, który "wypożycza Twoje usługi" pod szyldem swoich pozwoleń na określone prace – da się przeżyć, nawet we dwoje.

Owszem, jest lista zawodów pożądanych jak górnik, pielęgniarka czy budowlaniec, ale "hold your horses". Jeśli chcesz tu zarabiać więcej niż 20$/h – jak absolutnie wszyscy na początku – musisz skończyć co najmniej trzyletnią, ichniejszą edukację tutaj (i zapłacić za nią kupę pieniędzy), aby być traktowanym na równi z Australijczykami. To są ogromne koszty.

Zdarzają się wyjątki. Nie wiem, już ile razy słyszałam: jeśli bardzo chcesz to się uda! Ludzie…to nie do końca tak działa. Chyba jednak musisz mieć więcej szczęścia niż rozumu. Znaleźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu i liczyć na przychylność losu. I jak się uda, to wtedy możesz mówić, że bardzo chciałeś i się udało.

Radzę bardzo dużo poczytać o zatrudnieniu w Australii, szczególnie w takich miastach jak Sydney czy Melbourne. Niczego nikomu nie będę sugerować, albo ściemniać jak to nam się wspaniale i bogato tu żyje. Jest skromnie, ale dajemy rade.


Koszty. Kasa, złociutki, kasa.


Zacznę od tego, że na wyjazd musisz mieć odłożoną sporą sumkę, a potem musisz mieć jeszcze większą. Ale po kolei.


Jednorazowa opłata za wizę to w naszym przypadku 990$. Bezzwrotna, więc czy zostanie przyznana czy nie, kasa przepada. Następnie wybraliśmy szkoły i mój program nauczania. Jak pisałam wcześniej ja zdecydowałam się najpierw na 8 tygodni w szkole językowej SCOTS English Collage. Chciałam najpierw trochę zapoznać się z kulturą i językiem. Bo niby umiem w angielski, ale trochę różnic jest. Nie wiele, bo jestem na kursie przygotowawczym do CAE, ale jednak. No i jest to już akademicki język, więc po slangowemu się nie da. Następnie będę miała około dwóch miesięcy wakacji, w ciągu których mogę pracować na pełen etat. W lutym kolejna szkoła Laneway International Collage i kurs Diploma of Marketing and Communication, który będzie trwał 10 miesięcy. Na koniec zostaje jeszcze miesiąc na jakieś podróże i nasza wiza się kończy – wracamy do domu. Albo nie. Jeszcze nie wiemy. :)


Podsumowując:

  • Wiza 500 (studencka, partnerska) dla dwóch osób 990$ – bezzwrotna.

  • Szkoła językowa SCOTS to 2400$ z góry, plus wpisowe i opłaty za materiały 280$.

  • Laneway College póki - depozyt 1500 $ wpisowe i materiały 200$. Następne raty muszę wpłacić w maju, sierpniu i październiku w wysokości 1500$ jedna. Co ciekawe w przypadku nie uzyskania wizy, szkoły zwracają wszystkie wpłacone środki oprócz wpisowego.

  • Następnie obowiązkowe jest wykupienie ubezpieczenia medycznego na cały okres pobytu na dwie osoby. W naszym wypadku wyniosło to 3 123$ za 18 miesięcy. Również zwrotne w przypadku nie otrzymania wizy.

Więc można powiedzieć, że na początek wyskakujemy z 8,493.00$, z czego ryzykujemy kosztem około 1500$.

I to na początek.

Dużo?

No to poczekajcie.


Doliczcie do tego koszty lotu (2 708 PLN x 2) i pierwszych miesięcy zakwaterowania  oraz jakiś zapas funduszy na początek. Nam agent powiedział, że optymalnie było by, gdybyśmy mieli na ten początek 100 tys PLN :D :D :D. No zdurniał, pomyślałam. Jak bym tyle miała, to bym się nigdzie nie ruszała!!!


Więc, podsumowując na tą przygodę wyskoczyliśmy  z około 25 tys PLN + zapasy na początek 10.000 $ (jakieś 27 tys PLN) za dwie osoby plus jakieś drobne = około 50 tys PLN.

Nom, boli.

Ale czy to dużo czy mało?


Każdy musi ocenić we własnym zakresie. Niektórzy tyle wydają na jedne wakacje, niektórzy tyle nigdy nie widzieli. Priorytety…

Żeby było jasne, zbieraliśmy na to kilka ładnych lat. Sprzedaliśmy wszystko co mamy i …wyjechaliśmy. Tak, wiem do brzmi jak jedna z tych historii typu: rzucili wszystko i przeprowadzili się na drugi koniec świata!

I wrócili po dwóch latach tylko ze wspomnieniami...:)


W Polsce został tylko nasz kochany Junak i kawałek ziemi pod lasem. Mamy do czego wracać, jak coś!

Ale poczekajcie – są też inne wyjścia. Można oczywiście przeprowadzić się do Australii na hardcora i znam ludzi, którzy tak robią – a jedyny wkład jaki muszą ponieść na początku to bilet lotniczy. Jak? Wiza turystyczna jest za darmo, dostajesz ją w jeden dzień, jeśli masz tu kogoś u kogo możesz się kimnąć przez kilka tygodni i kto na przykład ma jakieś namiary na pracę typu 'cash in hand’ to właściwie może się to udać. Po trzech miesiącach przedłużasz wizę o kolejne pięć, nadal odkładasz pieniądze, po czym starasz się o wizę studencka i szkołę i wszystko dalej się jakoś kręci. Wiec jak masz jaja to koszt tego wyjazdu możesz zmniejszyć do 5 tysięcy PLN. Tak, jedzie cebulą. Ale jeśli bardzo chcesz….i robisz to na własną odpowiedzialność. Ja nic nie sugeruję, do niczego nie namawiam, pokazuję tylko możliwość!

49 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page